wtorek, 5 listopada 2013

Rozdział dwudziesty



"Bez względu na wszystkie przeszkody
i tak pójdziemy przez życie za ręce."

  


Jeśli ktokolwiek zapytałby ich o to o czym marzą, odpowiedzieliby, że właśnie o tym.
   O tym chaosie, który panował w domu już od kilku dni. O tym zamieszaniu, o tym krzątaniu i pakowaniu rzeczy do toreb. O tym stanie euforii, który ich ogarniał za każdym razem, gdy tylko pomyśleli co ich czeka.
O tym nowym rozdziale w ich życiu, który właśnie zaczął się pisać, zapowiadając wszystko to, co najlepsze.
   Mieli w sobie tyle nadziei ile tylko ich serca były w stanie pomieścić. To miał być ich dzień, ich szansa, ich lepsze jutro.
- Chester!

Zawołał na tyle głośno, by jego głos odbił się od ścian pokoju i korytarza i swobodnie w postaci echa dotrzeć do Bennington’a. Krzątając się w sypialni i przerzucając rzeczy z jednego miejsca na drugie, próbował się uspokoić i uśpić jakoś podekscytowanie, które z każdą chwilą coraz bardziej dawało o sobie znać. Przecież nie codziennie wyjeżdża się w pierwszą trasę koncertową ze swoim własnym zespołem. Tłumy ludzi, gotowych przyjąć to co mają im do zaproponowania. Występy na żywo, energia, moc. Coś co popchnęłoby ich jeszcze dalej, dało możliwość do wspięcia się wyżej. Na wyżyny, a potem już tylko w prost na szczyty ich marzeń. 
   Podniósł kilka koszulek, leżących na biurku, ale tam też nie było śladu po tym, czego szukał. Nawet schylił się i zajrzał pod łóżko, ale tam także nie znalazł nic co wskazywałoby na to, że właśnie tam znajdowały się jego zguby.

- Ches!
Ponownie podniósł głos, siadając na podłodze z miną, która definitywnie mówiła, że się poddaje. Przecież nic nie mogło rozpłynąć się w powietrzu, tak? To, że ich mieszkanie stało się jakimś domem wariatów, nie oznaczało, że rzeczy od tak sobie znikały.
- Co?!
Usłyszał donośny krzyk, który dochodził z dołu. Co on tam, do cholery, robił? Jeszcze przed sekundą był na górze, Mike mógł przysiąc.
- Widziałeś moje kostki od gitary?
Przez to całe zamieszanie z trasą koncertową wszyscy potracili głowy. Chłopacy z zespołu maniakalni ćwiczyli dzień w dzień, następnie przez bliską godzinę czyścili swoje skarby – mowa o instrumentach, oczywiście – na koniec dochodząc do wniosku, że nie grali wystarczająco długo i... I tak właśnie jakimś cudem wytworzyło się zamknięte koło. A Mike właśnie jak idiota siedział na środku pokoju, zdzierając sobie gardło.

- Co?!
- Kostki od gitary!
Powtórzył krzykiem. Chociaż nie, raczej zawył. Krzyk plus frustracja i roztargnienie to nie najlepsza mieszanka. Dałby sobie rękę uciąć, że gdzieś je tu kładł. Pracował nad nimi wieczorem, gdy to nagle pojawił mu się w głowie pomysł na logo ich zespołu. Wziął wtedy kilka najzwyklejszych białych kostek – chociaż szczerze powiedziawszy, były to jego ostanie – i mazak. Szybko wniósł  to, co krążyło mu w myślach w rzeczywistość.
- Ches?
Zapytał głośno – bardzo głośno – gdy od kilku sekund nie dostał żadnej odpowiedzi. Co mógł takiego robić Bennington, że ciężko było mu nawet otworzyć usta na sekundę?
Głośne kroki wbiegania po schodach dotarły do niego jako pierwsze, niesione przez echo. Dopiero po chwili ujrzał swojego, uhm chłopaka? Tak, chyba tak mógł go nazwać. Co prawda nic nie zostało powiedziane na głos, bo przecież nie są przedszkolakami, żeby pytać się czy ktoś chce z nimi chodzić, ale raczej tak nazywa się kogoś, z kimś się jest, prawda?
Więc ujrzał swojego chłopaka z delikatną irytacją wymalowaną na twarzy.
- Po raz ostatni pytam. Co?
Wydusił z siebie, biorąc kilka głębokich wdechów i opierając się o framugę drzwi. Nie wiedział, że pakowanie się i  wbieganie po schodach może być tak bardzo męczące.
- Widziałeś moje kostki gitarowe?
Zapytał, uśmiechając się delikatnie. W tym czasie także uważnie przyjrzał się jego twarzy. Wiedział, że coś musiało się stać. Znał go w końcu nie od dziś. Zaciśnięte zęby, spięte ramiona, rozbiegany wzrok. To nigdy nie wróżyło niczego dobrego.
- Mike, na miłość Boską! I tylko po to musiałem tu biec jakby się paliło?
Spojrzał na niego jak na idiotę, wkładając w swoje spojrzenie trochę złości, która zmusiła Mike’a do wzruszenia ramionami z niewinną miną. Już chciał otworzyć usta i wydusić coś z siebie, co uspokoiłoby go, ale nawet nie miał szansy tego zrobić, bo Chester odwrócił się do niego plecami z głośnym westchnięciem i zamiarem wyjścia.
- Hej, czekaj.
W mgnieniu oka podniósł się do pozycji siedzącej i sięgnął po dłoń Bennington’a, wymuszając na nim to, by posłuchał i zatrzymał się, by mogli porozmawiać.
- Co jest?
Szept i delikatny głos pół-Japończyka podziałały na dwudziestoczterolatka uspokajająco. Chociaż mógł to być także jego dotyk, bądź po prostu bliskość.
Michael zerknął w jego brązowe, orzechowe oczy, kładąc rękę na jego karku. Uśmiechnął się delikatnie i potarł kciukiem jego skórę, by w jakiś sposób dodać mu otuchy.

- Nic.
Mruknął patrząc w inną stronę, jakby szukając jakiejś deski ratunku. Tonął w poczuciu winy i kłamstwie.
Nie chciał mu mówić o tym czego się dowiedział. Nie chciał psuć humoru. Nie chciał niczego ponownie niszczyć, a przecież wiedział, że w tym był najlepszy. Wyjeżdżali w trasę, do jasnej cholery.  Nie potrzebowali zmartwień, musieli wypaść jak najlepiej.

- Przecież widzę.
- Po prostu się denerwuję trasą, okej?
- Hej, wyluzuj. To nasza wielka chwila, tak? Damy radę.
Ponownie się uśmiechnął, ale tym razem drugą dłonią potarł policzek Chester'a. Czułość, który była w jego oczach, przyprawiła Chester’a o silny skurcz brzucha. Myślał, że nie mógł czuć się gorzej, ale jednak widocznie wszystko było możliwe.
Nie zareagował, nie odpowiedział. Nie był w stanie.
To jak się czuł... Jeszcze nigdy tego nie doświadczył. Straszliwe poczucie winy, paraliżujący strach, łamiący serce smutek. Wiedział, że i tak już wszystko zaprzepaścił. Bolała go świadomość, że wszystko to co najlepsze przydarzyło mu się w jego życiu zniszczy przez własną głupotę. Straci to co ma, straci. Bo na to zasługuje. To tylko kwestia czasu, gdy jego szczęście się rozsypie na miliony drobnych kawałków, a w raz z nim jego serce.

- Słyszysz?
Głos jego ukochanego – już dawno przestał się wstydzić tak go nazywać, w sumie to nigdy się nie wstydził, ale teraz to słowo nabrało dla niego prawdziwego znaczenia – dotarł do niego z oddali, wyrywając go z chwilowej pustki. Pokiwał tylko głową, wymuszając uśmiech. Poczeka z tą wiadomością. Dla dobra wszystkich, a w szczególności ich związku.


   Zimna szyba o którą opierał czoło była dla niego chwilowym wybawieniem. Zdawała się przynajmniej na ułamek sekundy zamrażać jego chaotyczne myśli, które ciągle kłębiły się w jego umyśle. Nie dawały mu ani chwili wytchnienia. Szepty sumienia ciągle przypominały mu o tym, że ukrywa prawdę. Wredny głos rozsądku wmawiał, że straci to wszystko co posiada i to co miał szansę mieć, zdobyć. Serce bolało, pękając powoli i wykrwawiając się. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że głosy wszystkich obecnych w samochodzie przekrzykują się nawzajem.
- Stary, czujesz to? Trasa koncertowa z Papa Roach i
Payable on Death!
Łokieć podekscytowanego Brad'a wylądował boleśnie na Chesterze, który prawie nie zwrócił na to uwagi. Może i faktycznie ten cios nie należał do najdelikatniejszych, ale ból psychiczny, w którym tkwił skutecznie zagłuszał inne bodźce.

- Uspokójcie się, próbuję tu prowadzić! Chcecie dojechać w jednym kawałku?  
Po jednym krótkim pytaniu retorycznym i drobnym wybuchu Mike'a wrzawa momentalnie ucichła, a on potarł czoło w geście bezradności. Cieszył się. Oczywiście, że się cieszył. Całym sobą, ale była jedna sprawa, która w dalszym ciągu nie dawała mu spokoju. Dziwne zachowanie dwudziestoczterolatka. Siedział cicho, nadal spięty, nie udzielając się w niczym, a przecież każdy doskonale wiedział, że to on zawsze był najbardziej energetyczną osobą w całym zespole i jeśli chodziło o jakieś duże projekty to cieszył się za dwóch. A ten projekt był ogromny.
Długo zastanawiał się nad możliwym powodem. Od momentu, gdy mężczyzna wyszedł z pokoju, aż do pojawienia się reszty zespołu w ich domu, jednak nic sensownego nie pojawiło się w jego głowie. Nawet odpuścił sobie szukanie tych durnych kostek gitarowych.
- Chaz, wszystko gra? Źle się czujesz?
Zmartwiony uśmiech Mike'a i jego czułe spojrzenie, które patrzyło na wokalistę z lusterka wstecznego wcale w niczym nie pomagało. Wręcz przeciwnie. Pogłębiało każde jedno uczucie kilkakrotnie. Żelazna dłoń ścisnęła jego serce.
- Nie, wszystko gra, Mikey. Nie martw się.
Nie potrafił zdobyć się na spojrzenie mu w oczy.
Da radę. Wytrzyma. Jeszcze tylko kilka tygodni, aż trasa dobiegnie końca.

 
Chciał umrzeć. Tak bardzo chciał przestać istnieć w chwili gdy wysiedli z samochodu przed wytwórnią płytową, gdzie już wszyscy na nich czekali, gdzie czekał tourbous, gdzie byli zaledwie o krok od swojego lepszego jutra i gdzie ujrzał ją. Miał ochotę paść na kolana i błagać o wybaczenie, o cofnięcie tego wszystkiego do dnia, gdy wszystko zrujnował. Chciał krzyczeć i płakać prosząc, by dali mu przynajmniej jeszcze trochę czasu, żeby mógł nacieszyć się tym co ma. Ale nie mógł. Już wiedział. Wiedział, że nadszedł czas. Za kilka chwil nie będzie miał nic, gdy tak naprawdę mógł mieć wszystko.
   Stanął przed nią jako pierwszy. Dłonie mu drżały.
- Co Ty tutaj robisz? 
Nerwy znalazł swój upust i chwycił ją mocno za ramię, wykrzykując jej pytanie prosto w twarz, na której czaił się zuchwały uśmieszek. Zrobiłby wszystko, żeby powstrzymać to, co miało nadejść. Wszystko.
- Nie cieszysz się, kochanie? Postanowiliśmy Cię odwiedzić. 
Kiedy tylko  pochyliła się, by złożyć na jego policzku pocałunek, on odsunął się jak poparzony ogniem wpadając na Mike'a. Czuł jego ciepłe dłonie na ramionach, czuł jak delikatnie je ściska, próbując go uspokoić. Och, żeby tylko wiedział, że zaraz wszystko się posypie.
- Sam? Stało się coś?
No tak, ich relacje nigdy nie należały do najcieplejszych, stąd ten chłodny, zdystansowany ton głosu, które całkowicie nie pasowało do tego wiecznie uśmiechniętego i radosnego pół-Japończyka.
- Chester nic Ci nie mówił? Myślałam, że się pochwalił.
Mimo, że słowa były kierowane do jego osoby, to przez cały czas patrzyła prosto w oczy swojego byłego męża, z wrednym uśmiechem, który czysto i wyraźnie mówił mu, że teraz nadeszła jego kolej by cierpieć.
- Bo widzisz, ja i Chaz spodz...
- Zamknij się!
Uścisk na jego ramionach zwiększył się, gdy wściekły rzucił się z krzykiem do przodu, gotowy zrobić wszystko, by nie wyciągać tego co najgorsze na światło dzienne. Został odciągnięty przez Shinodę, który mówił coś do niego, ale nie był wstanie zrozumieć co. Jedyne co słyszał to przyśpieszone bicie swojego serca. Jedyne co czuł, to strach.
- Mike, nie słuchaj jej! Proszę nie słuchaj jej. To nie tak jak myślisz, słyszysz? To wszystko to jedna wielka pomyłka! Nie wiedziałem co robię, byłem pijany, byłem wściekły na Ciebie za tą sprawę z Anną. Nie chciałem tego, naprawdę nie chciałem, ale byłem tak bardzo pijany, tak bardzo...
- Chester, ale o co chodzi? Uspokój się!
Dłonie, które dotychczas spoczywały na jego ramionach, teraz znalazły się na jego policzkach i och, Jezu. Wiedział, że to będzie ostatni taki dotyk.
- Tak bardzo Cię przepraszam, Mike. Tak bardzo...
Potok słów, fale uczuć, które przejmowały nad nim kontrole. Był bliski histerii. Nie był pewny, czy jest w stanie poradzić sobie z tak wielką stratą. Nie wiedział, czy da radę żyć bez tego promienia słońca i nadziei, którym był Michael. Potrzebował go jak tlenu. Tak cholernie go potrzebował.
- Chester, co się dzieje? Mów do mnie, Chaz. Słyszysz? Mów do mnie.
- Mikey, przepraszam Cię. Przepraszam...
Nie płakał. Nie był wstanie. Jego dłonie zaciskały się kurczowo na koszulce Shinody, twarz ukryta w materiale jego ubrania, ciało wdychające jego zapach i absorbujące ciepło i dotyk całym sobą. Jedynie co potrafił to mamrotać niekończące się przeprosiny, mając nadzieję, że kiedyś mu pomogą.
- ... tak cholernie mi przykro. To stało się tak szybko, byłem wściekły na Ciebie, wypiłem o wiele za dużo, ona tam była, wylądowaliśmy w łazience... Przyrzekam, nie wiem jak to się stało, nie wiem... 
- Chaz...
- Ona jest w ciąży, Mike. Ze mną.
I już. Wystarczyła jedna chwila, kilka słów i wszystko na co pracował tak ciężko i tak długo, upadło. Leży u jego stóp, rozbite na milion kawałków, a on, może tylko patrzeć mając cichą nadzieję, że kiedyś w końcu uda mu się to pozbierać i złożyć na nowo. Że uda mu się uratować swoje krwawiące, lecz nadal kochające serce.
- Przepraszam.
Zdołał wyszeptać bezradnie.
Jak przez mgłę poczuł oplatające się wokół niego ramiona, zamykające go w uścisku. Zupełnie tak, jakby sobie to tylko wyobraził. A może faktycznie był to tylko wymysł jego szalonej psychiki?
Czekanie na jakąkolwiek odpowiedź było dla niego wiecznością w piekle. A kiedy w końcu ją usłyszał, serce mu zamarło. Pękło wtedy na tysiące kawałków. Lecz nie z rozpaczy. Z miłości. Nie było w stanie pomieścić aż tyle tego wspaniałego uczucia do niego.
Dla takiej odpowiedzi mógłby czekać nawet i tysiąc razy pod rząd.

"Siedzimy w tym razem, Chester.
Bez względu na wszystkie przeszkody
i tak pójdziemy przez życie za ręce. Razem."
------------------------------------------------------------
Ludziska, jestem i nie mam pojęcia co mogę Wam powiedzieć. Jest tego tyle, że nie wiem od czego zacząć.
Po pierwsze: Przepraszam. Cholernie Was przepraszam, trochę zajęło mi to wszystko.
Po drugie: Przepraszam. Rozdział pewnie jest jednym z najgorszych, ale nie mogłam tego tak po prostu zostawić. Mówiłam, że wrócę i wróciłam.
Po trzecie: Przepraszam, bo reszta rozdziałów, którymi będę zamykać opowiadanie będzie pewnie tak samo kiepska, a to dlatego, że nie wiem co, ale coś się we mnie wypaliło i cóż. Dupa, że tak powiem.
Po czwarte: Dziękuję Wam wszystkim serdecznie, cholernie Wam dziękuję. Bez Was mnie tu nie było i pewnie dawno bym usunęła tego bloga. Jeszcze raz dziękuję. Ten rozdział jest dla Was, kochani <3.
A! I po piąte: Przepraszam za ten dramat w rozdziale XD